piątek, 16 marca 2012

koniec świata

śnił mi się koniec świata
mieszkałam u babci Beni z dziećmi
byłam sama, bez Wojtka (był gdzieś, nie wiem gdzie)
spojrzałam przez okno dużego pokoju,
ziemia rozpękła się na pół i zapadała do wewnątrz
huk i grzmot był ogromny jak wodospad
i czerwioeń płomienna
zadzwoniłam do mamy, była zrozpaczona
pobiegłam do płotu, gdzie zaczynała się rozpadlina,
okazało się, że za wałem(?) wysokim płynie rzeka,
dotknęłam go i w tym miejscu przerwałam jego ciągłość, zaczęła płynąć woda
pobiegłam do domu,
zadzwoniłam do mamy, żeby powiedzeć, że to "TYLKO WIELKA WODA" nie koniec świata,
że się uratujemy, mama nie słuchała, jakby już umarła
telefony zamilkły, telewizor zaczął śnieżyć - to już koniec pomyślałam, trzeba uciekać
zaczęłam sie pakować, i mobilizować dzieci, żeby uciec przed powodzią,
gdy wyjrzałam przez okno z drugiej strony okazało się, że to dom płynie, a my w nim
w momencie patrzenia przez okno woda wstrzymała się jakby dwie przeciwległe siły zatrzymały ją
w miejscu, żebym mogła z dziećmi wyskoczyć, się wydostać

i obudziłam się zlana potem
wystraszona, że sama z dziećmi bez Wojtka,
dzisiaj już rozumiem trochę wiecej
wiąże się to z poprzednimi snami w logiczną (jeśli można mówic o logice w śnieniu) całość

a tak w ogóle:) i w szczególe:)
każdy dzień jest ostatni
jedyny
pięknego dnia!

Brak komentarzy: